piątek, 26 sierpnia 2011

Ooh baby, baby it's a wild world...

...it's hard to get by just upon a smile.

przypomniało się. przypomniało się wszystko. wraz z falą dźwięków, wyselekcjonowanych specjalnie na lato przez regionalną rozgłośnię radiową, uderzyła z hukiem w brzeg świadomości końcówka zeszłego roku akademickiego. A teraz leżę i pławię się w tym i opalam się w słońcu tamtego czerwca, chociaż przyznać trzeba, że tegoroczne, sierpniowe, dogrzewa równie mocno. Niemniej jednak przekoloryzowane, słodkawe wspomnienia fali upałów, procesji, masaży, zalewu karaoke, gwiazd i gwiazdek, wschodów słońca, czerwonego wina i początków dubstepów robią swoje. A właściwie czasem wydawać by się mogło, że wszystko to, co działo się przed tymi kilkoma ostatnimi miesiącami, było takie właśnie - słodkawe, niewinne, kolorowe, pachnące radością i opromienione słońcem. Ale przecież wiadomo doskonale, że nie. To tylko taki wymysł, kapryśna zachcianka mózgu, który ciągle jednak obwinia się za to, że dał się wyłączyć na tą krótką, przyprószoną szczęściem z przeceny, wiosnę. I puka się w ciemię i rzuca inwektywami z których najlżejsza oscyluje w granicach idiotki. 

Sorry memory jedyneczkę z przodu trzeba wymazać!
Restart. Głupie, niedokończone i cholernie niesmaczne resztki, walające się po obrzeżach mózgu, niczym zużyte kondomy i puste butelki zalegające tonami w lesie na przedmieściach. I rzygam tym tak bardzo, że bardziej nie można chyba i wszystkim co powiązane też rzygam. Mdli mnie od tych postów fejsbukowych i tego jego astralnego burdelu, od pomorskich nimfomanek z taniego porno, hentai, kawaiii i japońskich emotikonów, słowem wszystkiego co w jakikolwiek sposób wiąże się z personifikacją głupoty tegorocznej wiosny. Wyrzygawszy się na to wszystko mentalnie nieskończoną ilość razy, stwierdzam, że i to najwidoczniej za mało. Bo czasem nadal się śni i myśli. Znaczy ja to sobie śnię. I myślę to sobie.