sobota, 11 czerwca 2011

Protect me from what I want.

It's that disease of the age
It's that disease that we crave
Alone at the end of the rave
We catch the last bus home

Maybe we're victims of fate
Remember when we'd celebrate
We'd drink and get high until late
And now we're all alone...

tak. tak właśnie. kolejna adekwatna piosenka, kolejny dzień tego nie-wiadomo-w-sumie-czego. jak się pojebało, tak nic się nie zmienia i w sumie nie wiem dlaczego. jakoś tylko coraz bardziej obojętnieję. może to i lepiej. może właśnie teraz potrzebuję czasu, żeby dokończyć to wszystko, co jest tak bardzo ważne. ostatecznie w tym okresie roku nihilizm, cynizm, sarkazm i orgazm nie są przecież najważniejsze.
och, i może hiperbolizuję. nie zmienia to jednak faktu że:


wszystkim.

czwartek, 9 czerwca 2011

List do A.

Tak jestem w Tobie zaplątana,
że wdycham Cię jak czysty tlen.
Niby balonik, nadmuchana.
Płynę nad ziemią i śmieję się.

Więc trzymaj mnie,
nie puszczaj wcale.
Nie pozwól mi odlecieć dalej,
niż sięga Twój wzrok.

Świat mi przez Ciebie się zieleni.
Kwitnie mi w sercu dziki kwiat.
Takie rozkoszne, nie istnieje.
W głowie mam słońce, we włosach wiatr.

Więc trzymaj mnie, nie puszczaj wcale.
Nie pozwól mi odlecieć dalej.
Więc trzymaj mnie, nie puszczaj wcale
Bym mogła Cię pokochać dalej,
niż sięga Twój wzrok...


jakie to wszystko, kurwa, adekwatne ^^

wtorek, 7 czerwca 2011

Usiądźmy gdzieś i porozmawiajmy...

... o tym co jest tutaj najważniejsze.
Nie chodzi mi o narkotyki, chlanie czy seks
To nie są rzeczy święte.

Jazda. Jazda na, kurwa, maxa. To nie to, że nie chcesz wcale rozmawiać, że mam burdel w głowie, że właśnie Międzynarodowy Dzień Pocałunku przełamuje się z Międzynarodowym Dniem Seksu. A ja mam wrażenie jakby Nas nie było. Tak po prawdzie, właściwie, to Nas nigdy nie było, przynajmniej nie w jakiejś tam skondensowanej formie. Bo przecież:

Seks to nie żaden związek. Oni nie są razem, lecz zwyczajnie cudzołożą i pławią się w ekstatycznej rozwiązłości. Śmieją się przy tym, a spazmy obłędu wykrzywiają ich ciała w kształty tak obcych nam geometrii, że gdybyśmy ich widzieli, nieznośne traumy nawiedzałyby nas po wsze czasy.

Niemniej jednak, jednak. A teraz nagle, jesteś taki cholernie dorosły. Mnie już jest wystarczająco ciężko z tym, że opierdalanie się przez 3 miesiące, musi skutkować nadrobieniem wszystkiego w 3 noce. Tak, jestem wykończona i tak, mam dosyć. Co nie zmienia faktu, że nie rozumiem, dlaczego nie możemy wypić razem kawy o 6.30 rano, nawet jeśli byłaby to moja piąta kawa w ciągu nocy. Tym bardziej, że tak czy siak ją wypije. Z Tobą, czy bez Ciebie. Whatever. Staram się mimo wszystko, jakoś to kurwa godzić, wprowadzać chociażby iluzję optymizmu. Cieszyć się słońcem i robić głupoty. Nie w sensie idiotycznych czynności, tylko tych małych, infantylnych, przynoszących tyle radości głupstewek. I staram się być. To przede wszystkim.

Ale to trochę tak, jakby przebiec przez ruchliwą ulicę na czerwonym świetle z czapką zsuniętą na oczy. Może się udać. Ale nie musi...