wtorek, 24 lipca 2012

Miłość na żądanie.

Jeux d'enfants w oryginale. I tak bardzo jest to bliskie znaczeniowo wbrew pozorom.

-Masz kogoś?
-W życiu, czy w łóżku? A czemu pytasz?
-Ot tak, dialektyczny nastrój.
-Dialektyczny... zakochałeś się.
-Zakochałem.
-Nikogo. Nikogo, kogo nie można by wymienić wraz z pościelą.

i znów jest za gorąco i zmęczona jakoś jestem od rozleniwienia. i wycieczki do zamków, tak jak z Disney'a i sprawdziany szefowania i rozerwane do ostatniego kabla słuchawki. skręty z dziurawca i zielonej herbaty, prawie punktualne autobusy, empetrójka, która świeci na tęczowo i zielone okulary.
i taczpad pad. jak chuj.

a to, że masz fiuta nie predestynuje Cię do bycia bogiem.
<kłęby dymu w promieniach słońca.>

flashbackowy, rozwalony post. muszę iść spać, nie będzie bardziej rozbudowanie.

piątek, 13 lipca 2012

Les temps sont durs pour les reveurs.

trzynastopiątkowa notka z francuskim akcentem w tle. tak w zasadzie nawet nie wiem skąd się ten francuski wziął w mojej głowie, urodził się i już.
i prawie tydzień już minął od tej spontanicznej w zasadzie decyzji, że tak, że jednak pojadę na Śląsk.
i tak dziwny trip, taki, że jeśli już komuś by się te szczenięce pół-spojrzenia znudziły to pewnie szlag by go trafił. ale przecież:
Si Amélie préfère vivre dans le rêve et rester une jeune fille introvertie, c’est son droit. Car rater sa vie est un droit inaliénable.
a ja taką Amelią cholerną jestem. Pierdolniętą, rozlazłą, romantyczną, naiwną, szklaną, obtłuczoną, nie z tego świata Amelią. nic. żadnej walki, żadnej ambicji, konsekwencji w działaniu, celowości. ale nie o tym, nie teraz. to już było, to już wiemy, teraz tylko chodzi o to żeby nie powtarzać kręgów. Śląsk. Śląsk, Śląsk, Śląsk. a tak. Wyborowa Finlandia (niech mi jeszcze raz ktoś powie, że to biedny region jest^^) lejąca się litrami, plus drinki z malibu, ananasem i żurawiną. plus taniec, uśmiechy, szerszenie, a także gry i zabawy oraz gimnastyczne wygibasy z tak cholernym podtekstem seksualnym, że nawet 38 stopni w cieniu nie mogło tego przebić. gdzie w ciągu trzech zaledwie sekund krew wrze, bąbelki wybijają przez skórę, a potem tak nagle się ochładza, bo przecież trzeba. Trzeba zimno, stanowczo i ostatecznie stwierdzić: debilu, masz przecież dziewczynę. masz dziewczynę, która jest moją przyjaciółką, a w dodatku dziewczynę która lata i sprząta talerze po Twojej pierdolonej imprezie, a Ty tymczasem gdzieś na trawniku gryziesz mnie w krtań i próbujesz łapać za cycki. I nie wiem naprawdę kto powinien czuć się z tym gorzej. z drugiej strony masz dziewczynę, która nie będąc z Tobą chwilowo akurat, doskonale wiedziała jak wielkie i jak bardzo niewytłumaczalne przyciąganie ciągle gdzieś między nami jest. Mimo tego zrobiła, co zrobiła (och, popatrz jakieś 3 strony wcześniej - tak na kwiecień mniej więcej), ale to przecież zrozumiałe w jakiś sposób. nie, nie chcę oceniać, nie chcę nawet wyciągać wniosków. ale stoję dokładnie między młotem a kowadłem i jeszcze trzy takie trójkątne meetingi i zamienię się w mokrą plamę z donośnym splash!.
i tylko trochę dość już mam tego, ich wszystkich. tych spojrzeń, prób dotyku, niezdarnych gestów i durnych tekstów. To, że ją kocham, nie znaczy, że nie mogę Cię całować. To, że z nią jestem nie znaczy, że nie możemy się spotykać. To, że ją rucham, nie znaczy, że nie mogę na Ciebie patrzeć etc. etc.
Rzygać mi się już chce od tego, bo za stara jestem już na takie ogniwo, takie przypadkowe i półoficjalne. Dziewczyna dla rodziny i do kościoła, bo tradycja, bo coś tam, a Ty do łóżka, marzeń i łazienki.
Oscarowa rola kurwa jego mać.