czwartek, 14 lutego 2013

You've got me on my knees

Dear reality - you're so fucked up. Change yourself asap. Forever yours - me.

kurwa, kurwa, kurwa.
zupełnie jakby w tej wulgarnej mantrze miało się zawrzeć przywrócenie światu sensu.
chciałabym się tylko dowiedzieć, gdzie ja, do kurwy nędzy, popełniłam błąd?! Gdzie chlałam, kiedy wszystkie kretynki dookoła układały sobie życie? I dlaczego, w wieku jeszcze nastoletnim, nie posiadłam umiejętności dawania dupy odpowiednim facetom? Chryste Panie.
Sytuacja kształtuje się następująco: mam prawie ćwierć wieku na (bolącym coraz częściej) karku, chujową uczelnię nie dającą minimalnych choćby perspektyw na karierę (i muszę tam jutro zmarnować pięć bezsensownych godzin), a na dodatek kolejny walentynkowy wieczór spędzę w pracy, użerając się z idiotycznymi biznesmenami. W tym samym czasie, niemal wszystkie moje brzydsze i głupsze (!!!) koleżanki będą radośnie ćwierkać do swoich wspaniałych facetów, dostając prezenty za tysiąc złotych i trzy orgazmy gratis. Nie, żebym walentynki traktowała jakoś szczególnie, ale mimo wszystko to jakiś tam wyznacznik. Jakby tego było mało, kiedy już sobie znalazłam zajebiste studia mogące jako tako ogarnąć moje życie, okazało się, że kosztują 3 tysiące za semestr. Muszę więc znaleźć dobrą, naprawdę dobrą, robotę, żeby je opłacić i nie żreć przy okazji tynku ze ścian, a żeby znaleźć tą robotę, muszę mieć dobre studia. I koło się zamyka. W ramach gratisów od życia, strzelił mi kręgosłup, choć definitywnie nie powinien, a pęd do pisania pracy skończył się chyba jeszcze wcześniej niż na dobre zdążył się zacząć. I na nic tłumaczenie sobie, że im szybciej to zrobię, tym szybciej stąd spierdolę. Jeśli nawet ten argument nie pomaga, znaczy, jest bardzo źle.
Pozostają tylko hiphopowe czary, a więc:

Dziś zamknę oczy, policzę do dziesięciu,
Pstryczek, nim otworzę je, 
Życie nabierze sensu.

hopefully.