piątek, 29 marca 2013

Searching for sugar man.

Broń Cię Panie, nie zainspirował mnie film, bo nawet go jeszcze nie widziałam, bardziej soundtrack, bo jest ładny. Blues, gitara, tabletki na katar i triduum paschalne. Za cztery dni będę koszmarnie stara (te cztery dni przecież nic nie zmieniają w Twoim życiu - już jesteś stara), a na razie rozkminiam, jak to jest, że wraz z artystyczną aurą, przychodzą, niemniej artystyczne, suchoty. Boże, ile przecinków w tym zdaniu. ^^

Motto na dziś:
W świecie idealnym można by pieprzyć się z ludźmi nie oddając im kawałka serca. Każdy przelotny pocałunek, każde dotknięcie ciała to kolejny odłamek, którego już nie ujrzymy.
myślę sobie, ile ich w ciągu ostatnich pięciu lat rozesłałam po świecie. W ciągu tych najdłuższych wakacji życia, zwanych również studiami, które tak niedługo i tak nagle, definitywnie za szybko się kończą. Kończą się, zostawiając mnie absolutnie bez przygotowania do życia. To nasze ostatnie 3 miesiące. Teraz jeszcze jesteśmy My. A potem będzie tylko smutna dorosłość.
I choćbym nie wiem jak się broniła, nijak tego oddalić nie mogę. To znaczy, oczywiście, mogę to odkładać na przyszłość w nieskończoność, pazurami bronić się przed tym swoistym wyjściem z łona, gdzie ciepło, przytulnie i dają jeść za prawie darmo. Ale prędzej czy później nadejdzie termin i albo wypełznę sama, z wielkim płaczem, ale jednak, albo ktoś zrobi cesarkę i płacz będzie jeszcze większy. A na łonie zostanie blizna.

to, dosyć obrazowe poniekąd, porównanie porodowe wzięło się jakoś podświadomie, głównie z racji faktu, że nie chcę do końca być dorosła, ale chcę (chciałabym) mieć dziecko. Taki ci paradoks.

a na koniec jeszcze, że na koniec najfajniej. takie wspominki. że to chore miasto uczy mnie wielu rzeczy, szczególnie ostatnio. że można pisać magisterkę w proporcjach akapit, kieliszek wódki, akapit etc., aż do końca flaszki, że błyski twórcze przenoszą się przez płyny ustrojowe, że uśmiech działa cuda i że wystarczy zmrużyć oczy i popatrzeć w słońce. Tyle miłości!

a także: ilekroć bym sobie nie tłukła do głowy, że jest to absolutnie pozbawione sensu, zawsze będę tą jego aurą opromieniona. nawet teraz, o wpół do trzeciej nad ranem, czuję na twarzy promienie tego niedzielnego słońca filtrowane przez jego rozczapierzone, artystyczne palce. oh God.

wtorek, 19 marca 2013

Croire aux miracles et à la magie

świat oszalał na tą pseudo wiosnę.

historia powtarza się tak idealnie, że nie wygląda to już na cykle, a wręcz na kalkę, z drobnymi poprawkami naniesionymi przez upływ czasu, miejsce i percepcję. Mało istotne w gruncie rzeczy determinanty chwil. Chwil, do tego stopnia niezwykłych, że mam z tego miasta naprawdę solidną garść wspomnień, takich, przy których zawsze, absolutnie zawsze będę miała dreszcze.
historia, jak zresztą wszystkie najpiękniejsze historie, dotyczy oczywiście półboga w ambie glorii, który co prawda waha się już na granicy bycia ćwierćbogiem jedynie, niemniej jednak moja (niezrozumiała) fantazja nim nadal przeżywa te sinusoidalne fazy gigantycznego wzrostu. ale do rzeczy, dzieci, do rzeczy.

bez backgroundu, bo był wcześniej. wcześniej było też o palpitacjach, rozwianych włosach i nieziemskim szoku. na dziś, a raczej na reminiscencję z wczoraj wibrujące tętnice, połamane płoty i pierwszy tak wspaniały weekend od dwóch lat niemalże.
generalnie, kiedy widzisz kogoś po raz pierwszy w życiu, jako fantom na ścianie i nie sądzisz, że kiedykolwiek dane wam się będzie spotkać, potem następuje akcja palpitacja, o której pisałam poprzednio, a dwa tygodnie po tejże akcji, nagle, zupełnie nieoczekiwanie spędzacie niedzielny poranek w jednym łóżku z szampanem, kawiorem i całowaniem, to - ja najmocniej przepraszam za wulgaryzmy - ale to jest pierdolony sen. (!!!) jest lepsze niż sen, bo dzieje się jak najbardziej na jawie, mimo, że nawet w najśmielszych fantazjach z okresu pierwszego psycho uwielbienia nie byłabym w stanie zwizualizować sobie takiej akcji.

tak na dobrą sprawę, było całkiem zwyczajnie, w sensie, bez filmowych wzlotów, księżniczek i tym podobnych ozdobników. Mokra pościel, dom pełen ludzi, pomięte ubrania, kradziony kawior i ruskie wino musujące. Nawet samo całowanie nie należało do najlepszych w moim życiu, ale fakt, że to właśnie on (ON!), że te amby, glorie, że to trochę tak, jakbyś spędziła ranek z wokalistą ulubionego zespołu i nagle okazałoby się, że to taki sam normalny człowiek jak inni. i jeszcze kawa, słońce, papierosy, a na końcu zrobiłaś Panu Bogu rosołek.

jest najpiękniej.

niedziela, 3 marca 2013

Like a prayer

In the midnight hour I can feel your power.

for the most.
co za piękny początek wiosny na trzy tygodnie przed terminem ^^ sezon plenerowy uważam za oficjalnie otwarty w, być może nie wielkim, ale za to spontanicznym stylu, i na dodatek ta noc, ten poranek, zmieniający tak wiele.
nie dalej bowiem jak 24 godziny temu, dane mi było przeżyć scenę rodem z książek, filmów czy kretyńskich snów. scena ta generalnie wiąże się z szerokim backgroundem, który w skrócie wygląda tak: jakiś czas temu na imprezie zobaczyłam, wyświetlone na ścianie w klubie, zdjęcie najpiękniejszej istoty na świecie, idealnej do tego stopnia, iż patrząc na nie popłakałam się, nie wierząc, że po ziemi chodzą takie cuda. Płakałam pięć kolejnych dni, całując go w czoło na dzień dobry i dobranoc, snując w głowie wizje o dość niskim stopniu prawdopodobieństwa, gdyż, pomimo dość licznych wspólnych znajomych, cudo owo, jak wynikało z researchu, rzuciło studia i wyjechało za chlebem i kokainą na Niderlandy. Tyle w kwestii backgroundu.
i tak oto, po miesiącu ledwie, stoję sobie na własnym balkonie i palę papierosa, by zaraz potem usłyszeć wśród pisków jego imię i zejść na zawał niemalże. Ale jak on, co on tutaj, skoro przecież Holandia. Ale jak Holandia skoro stoi w progu Twojego pokoju z tymi rozwianymi włosami i rozpiętym płaszczem, w całym tym swoim ambie cudowności i nie wiesz, czy to halucynacja po czerwonym winie, czy faktycznie jesteś świadkiem objawienia. A potem przychodzi na ten balkon, przytula się i pyta jak masz na imię i dlaczego właśnie tak.
i pomimo tego, że w zasadzie dość szybko spada ze swojego piedestału, bez większego huku, po prostu. pomimo tego, że cała ta cudowność, podobnie jak wszystkie historie okazała się być tylko imaginacją, pomimo tego, że jest w gruncie rzeczy dość fajny, niemniej jednak nie jest żadnym cudem, bynajmniej, pomimo tych wszystkich aspektów będę miała do tej historii sentyment ogromny, bo przez te głupie trzydzieści kilka sekund moje serce wykonało więcej uderzeń niż w ciągu ostatnich trzydziestu minut razem wziętych.
potem zresztą poszliśmy o czwartej nad ranem pić piwo na murach obronnych, a wszystko zostało zwieńczone oglądaniem nad ranem oscarowych filmów w łóżku kumpla mojej współlokatorki i pięknie słonecznym porankiem.
a wszystko to razem utwierdziło mnie w przekonaniu, że w tym mieście też można, że jeszcze może być fajnie. że to będzie piękna wiosna <3

piątek, 1 marca 2013

Manos al aire

ostatnimi czasy gdy piszę, jeśli w ogóle piszę, zawsze w tytułach nawiązuję do nieco poddańczego stylu. W zasadzie sama się sobie nie dziwię, bo jak można inaczej, kiedy tak naprawdę codziennie muszę walczyć z tym, że wyglądasz jak ucieleśnienie wszystkich moich fantazji seksualnych na raz. A walczyć z tym nie umiem (w zasadzie nawet nie chcę), bo przecież nie zabiję własnego mózgu. Poza tym, od lat powiadają, że najlepszym sposobem na zwalczenie pokusy jest ulegnięcie jej. Apeluję więc moja droga pokuso byś pozwoliła sobie ulegnąć i przysięgam, będę grzeczna! Uległa też będę. Tylko bądź.