sobota, 27 kwietnia 2013

Od przyjaciół Boże chroń...

... z wrogami sobie poradzę.

paradoksalnie zasłyszane, nowe kinda credo. Minął prawie miesiąc. Jestem stara, nieco zgorzkniała i coraz częściej zmęczona. Najlepsze są te dni, kiedy wszyscy idą sobie w chuj, a ja leżę na balkonie i czytam książkę. Nie ma mnie dla nikogo, względnie, jestem selektywnie. Niby gdzieś tam jeszcze tli się tęsknota za szalonym, ale w innym zdecydowanie wymiarze. Bez jazgotów, bez wiecznie pijanych, pseudo efemerycznych gówniar, bez notorycznie niemal upalonych inteligentów z troglodycką pretensją i bez tej pierdolonej melodyjki z różowych lat 70. w tle. I okej, niby nie ma tragedii, niby jest tak, że bywa fajnie. Ale nawet ja sama doskonale wiem, że stwierdzenie bywa fajnie, brzmi kurewsko źle. Tak jakby na siłę chcieć światu udowodnić, że nie czujesz się w tym wszystkim koszmarnie nieswojo. No a czujesz się bardzo.
Na dłuższą metę nawet to, że gloryfikowany w poniższych postach sen nocy wiosennej przychodzi do Twojego mieszkania w niedzielę o czwartej nad ranem i ściąga kreski z Twojego nocnego stolika, a Ty dalej masz pomalowane rzęsy, bo przecież tak kurwa trzeba, jest smutne. I potem patrzysz jak rozszerzają mu się te nieziemsko śliczne, artystyczne oczy i idziesz do lodówki nalać mu coli, ze zwykłego pseudo matczynego odruchu, żeby nie było mu tak bardzo gorzko, zupełnie jakby łyknął lekarstwo z konieczności. A potem zasypiasz i myślisz sobie, że nawet naćpany jest uroczy, nawet kiedy totalnie nie ogarnia rzeczywistości i tego kto mu co daje i dlaczego. Do czasu. Potem przychodzi taka godzina, kiedy patrzysz przez dłonie i myślisz - co za syf. Taka, żenująca momentami, tragikomedia w dwudziestu aktach. Co się zaś tyczy emocji: Z uniesień pozostało mi uniesienie brwi, ze wzruszeń - wzruszenie ramion. Well.

i to, że bardzo mam w planach racjonalne pokierowanie swoim życiem i doprowadzenie do bycia ukraińską księżniczką. 
Saszka, kup mienia kucyka. 
Still living in a dream.