niedziela, 6 lutego 2011

Dżizys !

...zdążyłam. Cudem. Ale jeszcze jeden slalom pod zamkniętymi szlabanami z pewnością mnie wykończy – myślała sobie, podczas gdy z gracją i zadyszką wbiegała na halę. Procedura ‘odbębniania’ zajęć pozostawała niezmienna od roku: pięć minut biegu, hollywoodzki nr 11 i upragniona siłownia. Gwoli ścisłości materac na siłowni, miejsce idealne do uzyskania nowych, jakże istotnych, informacji, kto, z kim, gdzie i dlaczego. Z niewiadomych przyczyn pan Tekturka zdawał się nie zauważać tej jawnej niesubordynacji, a nawet, rzec by można, bojkotu. Zresztą zostawmy może smutną rzeczywistość szkolnictwa sportowego swojemu biegowi.

Powróciwszy ze swych ulubionych zajęć, zasiadała zwykle w kuchni, aby dokończyć poranną kawę i podzielić się świeżo uzyskanymi nowinami z każdym, kto tak naprawdę chciał, lub musiał jej wysłuchać.
- No i wtedy pokazałam mu to zwolnienie, a on do mnie, że w gruncie rzeczy to współczuje mi mieszkania z Tobą. Ha ha ha. – oznajmiła radośnie jedynemu nosicielowi testosteronu w mieszkaniu. Odpowiedziało jej wymowne milczenie, co oznaczać mogło tylko jedno – Mały Budda nie uznał tej wypowiedzi za godną skomentowania. Gdyby jednak odwróciła wzrok znad filiżanki, dostrzegłaby błąkający się po jego twarzy cień uśmiechu, na poły dziecięcego i sardonicznego. Nie zrobiła jednak tego, a przedłużające się milczenie zaczęło dochodzić do granicy niemalże niezdrowego, gdy nagle Budda mlasnął znacząco i przemówił:
- Co dziś na obiad księżniczko?
- To, co sobie ugotujesz robaczku – odrzekła z wystudiowanym spokojem, starając się za wszelką cenę nie pokazać, że posada gadającej garkuchni nie bardzo pasuje do jej wyimaginowanej roli w tym domu. – ja za trzy minuty mam autobus, będę wieczorem, pa ! – i wyszła.

***

Nigdy nie widziała siebie w roli pedagoga, a już nie daj Bóg, nauczyciela. Mimo to już od niespełna roku jeździła po całym mieście, aby udzielać rozpieszczonym dzieciom bogatych rodziców prywatnych lekcji z angielskiego. Nie mogła powiedzieć, że nienawidziła tego całym sercem, jednakże skłamałaby twierdząc, iż jest to nadrzędnym celem jej życia. Cóż, ostatecznie zawsze miała z tego jakieś pieniądze, a czasem i nawet satysfakcję…
- Okay, jedziemy od początku. I…?
- Are? – odpowiedział niepewnie jedenastolatek.
Jezusie Przenajświętszy w Niebiesiech daj mi siły bym go nie zamordowała – pomyślała, a na głos odrzekła spokojnie:
- Nie, nie, nie. Skup się na tym, co mówisz. „I am” You…?
- Are? – powtórzył z nadzieją.
Glory Hallelujah, udało mu się.
- Dobrze. To idziemy dalej. He…?
- Ale psze pani, już minęła godzina – powiedział głosem męczennika za wiarę i odwrócił się znacząco w stronę drzwi, dając do zrozumienia, że natenczas to wszystko. Jako, że każda dalsza próba edukacji i tak zakończyłaby się fiaskiem, zainkasowała należność i zaczęła zbierać się do wyjścia. W drzwiach minęła się z sympatyczną panią domu i matką jedenastolatka w jednym.
- Och, dzień dobry, dzień dobry, jak tam lekcje? – spytała mamuśka z nieodłącznym uśmiechem.
- Ummm, bardzo dobrze, tak, wręcz, ekhm, świetnie. Chłopiec czyni prawdziwe postępy. – skłamała uroczo i wymówiwszy się odjeżdżającym autobusem uciekła.

***

- Muszę się odstresować ! Podjęłam decyzję i myślę, że jestem gotowa. Możemy iść jutro do Homera, kiedyś w końcu muszę to zrobić – oznajmiła swojej współmieszkance, Gertie, wchodząc z rozmachem do pokoju.
- Chcesz stracić dziewictwo? – zainteresował się Mały Budda, podnosząc głowę znad trzeciego tomu „Poradnika Małego Okultysty”. – Nie, nie, chcę tylko obciąć włosy – rozczarowała go królewna. – Ehe – potwierdził odbiór przekazu i wrócił do lektury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz