poniedziałek, 7 lutego 2011

parę słów o gościnności ^^

Rutynę studenckiego wieczoru przerwał natrętny dzwonek domofonu. Nie spodziewała się gości, toteż nawet nie raczyła podnieść się sprzed komputera. Wyręczył ją Budda, który żwawym krokiem pospieszył na przedpokój. Nie zwróciwszy na to większej uwagi starała się nadal pogodzić pisanie pracy licencjackiej z piętnastoma ożywionymi konwersacjami. Rozważała właśnie asekurację za pomocą słuchawek, kiedy z przedpokoju dobiegł ją jakże znajomy głos mentora, lub może raczej wyznawcy Buddy – Adriena.
- Przyniosłem Ci czwarty tom „Poradnika…” i garstkę tego nowego proszku zen na dobry sen. – oznajmił radośnie Adrien zdejmując szatę. – Faaak jeeee ! Khm, to znaczy, to bardzo szlachetnie z Twej strony Adrienie – odpowiedział Budda, wybierając jednocześnie jedną z najgorszych możliwych w danym momencie opcji i wprowadzając swojego magicznego powiernika do pokoju.
Teoretycznie nic w otoczeniu nie uległo zmianie. Jedynie delikatne uniesienie brwi Ksienżniczki sugerować mogło nadchodzącą burzę. Niczego nieświadomi magowie chwycili w dłonie maczugi i rozpoczęli cowieczorny trening. Generalnie niewiele obchodziło ją czy jest to zwykła nauka żonglerki, czy też próba nauczenia maczug lewitacji, niemniej jednak osobiście uważała, że mogłoby się to odbywać w nieco cichszych warunkach. Prychając wymownie co kilka sekund, usiłowała ponownie skupić się na swej pracy, jednakże z niewiadomych przyczyn nie potrafiła. Napiętą atmosferę rozładowało dopiero pojawienie się niegdysiejszego księcia z bajki, Homera, dzierżącego dumnie flaszkę etanolu rolniczego i nektar bananowy. W międzyczasie Adrien, porzuciwszy maczugi, ułożył się na dywanie w pozycji mającej imitować kwiat lotosu i mrucząc do siebie jakieś niezrozumiałe formuły usiłował otworzyć swoje trzecie, wszechwidzące, oko. Tego już było za wiele. Pokrzepiona obecnością Homera Ksienżniczka uśmiechnęła się słodko i wycedziła:
- Drogi Adrienie, w razie gdybyś nie zauważył, to ja się tutaj, kurwa, próbuję uczyć. Więc jeśli nadal chcesz odprawiać te swoje magiczne fiku-miku, to czy mógłbyś się z łaski swojej przenieść na balkon? Wydaje mi się, że tam też jest sporo miejsca. – Bla, bla, bla – wybełkotał w języku tylko sobie znanym, a następnie dodał buńczucznie – i wtedy się spakuję i wyruszę na dach świata! – W takim razie powodzenia – skwitowała, wymieniwszy porozumiewawcze spojrzenia z Homerem.
Swoją drogą zadziwiające, o ile łatwiejsze stało się życie, kiedy zaczęła postrzegać go jako kumpla do picia, a nie potencjalnego ojca swoich dzieci.

niedziela, 6 lutego 2011

Dżizys !

...zdążyłam. Cudem. Ale jeszcze jeden slalom pod zamkniętymi szlabanami z pewnością mnie wykończy – myślała sobie, podczas gdy z gracją i zadyszką wbiegała na halę. Procedura ‘odbębniania’ zajęć pozostawała niezmienna od roku: pięć minut biegu, hollywoodzki nr 11 i upragniona siłownia. Gwoli ścisłości materac na siłowni, miejsce idealne do uzyskania nowych, jakże istotnych, informacji, kto, z kim, gdzie i dlaczego. Z niewiadomych przyczyn pan Tekturka zdawał się nie zauważać tej jawnej niesubordynacji, a nawet, rzec by można, bojkotu. Zresztą zostawmy może smutną rzeczywistość szkolnictwa sportowego swojemu biegowi.

Powróciwszy ze swych ulubionych zajęć, zasiadała zwykle w kuchni, aby dokończyć poranną kawę i podzielić się świeżo uzyskanymi nowinami z każdym, kto tak naprawdę chciał, lub musiał jej wysłuchać.
- No i wtedy pokazałam mu to zwolnienie, a on do mnie, że w gruncie rzeczy to współczuje mi mieszkania z Tobą. Ha ha ha. – oznajmiła radośnie jedynemu nosicielowi testosteronu w mieszkaniu. Odpowiedziało jej wymowne milczenie, co oznaczać mogło tylko jedno – Mały Budda nie uznał tej wypowiedzi za godną skomentowania. Gdyby jednak odwróciła wzrok znad filiżanki, dostrzegłaby błąkający się po jego twarzy cień uśmiechu, na poły dziecięcego i sardonicznego. Nie zrobiła jednak tego, a przedłużające się milczenie zaczęło dochodzić do granicy niemalże niezdrowego, gdy nagle Budda mlasnął znacząco i przemówił:
- Co dziś na obiad księżniczko?
- To, co sobie ugotujesz robaczku – odrzekła z wystudiowanym spokojem, starając się za wszelką cenę nie pokazać, że posada gadającej garkuchni nie bardzo pasuje do jej wyimaginowanej roli w tym domu. – ja za trzy minuty mam autobus, będę wieczorem, pa ! – i wyszła.

***

Nigdy nie widziała siebie w roli pedagoga, a już nie daj Bóg, nauczyciela. Mimo to już od niespełna roku jeździła po całym mieście, aby udzielać rozpieszczonym dzieciom bogatych rodziców prywatnych lekcji z angielskiego. Nie mogła powiedzieć, że nienawidziła tego całym sercem, jednakże skłamałaby twierdząc, iż jest to nadrzędnym celem jej życia. Cóż, ostatecznie zawsze miała z tego jakieś pieniądze, a czasem i nawet satysfakcję…
- Okay, jedziemy od początku. I…?
- Are? – odpowiedział niepewnie jedenastolatek.
Jezusie Przenajświętszy w Niebiesiech daj mi siły bym go nie zamordowała – pomyślała, a na głos odrzekła spokojnie:
- Nie, nie, nie. Skup się na tym, co mówisz. „I am” You…?
- Are? – powtórzył z nadzieją.
Glory Hallelujah, udało mu się.
- Dobrze. To idziemy dalej. He…?
- Ale psze pani, już minęła godzina – powiedział głosem męczennika za wiarę i odwrócił się znacząco w stronę drzwi, dając do zrozumienia, że natenczas to wszystko. Jako, że każda dalsza próba edukacji i tak zakończyłaby się fiaskiem, zainkasowała należność i zaczęła zbierać się do wyjścia. W drzwiach minęła się z sympatyczną panią domu i matką jedenastolatka w jednym.
- Och, dzień dobry, dzień dobry, jak tam lekcje? – spytała mamuśka z nieodłącznym uśmiechem.
- Ummm, bardzo dobrze, tak, wręcz, ekhm, świetnie. Chłopiec czyni prawdziwe postępy. – skłamała uroczo i wymówiwszy się odjeżdżającym autobusem uciekła.

***

- Muszę się odstresować ! Podjęłam decyzję i myślę, że jestem gotowa. Możemy iść jutro do Homera, kiedyś w końcu muszę to zrobić – oznajmiła swojej współmieszkance, Gertie, wchodząc z rozmachem do pokoju.
- Chcesz stracić dziewictwo? – zainteresował się Mały Budda, podnosząc głowę znad trzeciego tomu „Poradnika Małego Okultysty”. – Nie, nie, chcę tylko obciąć włosy – rozczarowała go królewna. – Ehe – potwierdził odbiór przekazu i wrócił do lektury.