sobota, 15 września 2012

Muzyka klasyczna

Dzień kolejny. Wszyscy święci od muzyki, kolejno w głośnikach, słuchawkach, na tapecie i playlistach. Bach, Beethoven, Boccherini, Dvorak, Strauss, Vivaldi, Afro Kolektyw, The Beatles i oczywiście Placebo. Pogoda wariuje, zaprzyjaźniłam się z parasolką i wypijam dwa i pół litra herbaty dziennie. I tak od tygodnia. A tydzień temu przecież, zakochałam się w pełnym słońcu. W absurdzie, w sprzęcie nagłaśniającym, w gołębiach na gzymsie, w burzy czarnych loków i dwóch chłopcach grający bitelsów na ulicy. W tej mini orkiestrze symfonicznej, ulicznej też. Zakochałam się do tego stopnia, że zjadłam nawet cały kebab, co naprawdę jest dużym osiągnięciem, believe me or not.
Ogółem, ostatnio zakochuję się bardzo często. W kawiarniach, koncertach, Australijczykach, perkusistach, rowerzystach, uśmiechach i katalońskich książkach. Katalonia zresztą to całkiem osobny temat, bo właśnie ostatnio naszła mnie refleksja, że dwa miesiące temu planowałam z wielką pewnością, że na wrzesień, na pewno, Barcelona. Bo coś mi się od życia należy. Ale wyszło jak zawsze, wszystko się jakoś w rutynie codzienności rozpłynęło i nie do końca jeszcze wierzę, że za dwa tygodnie wracam na uczelnię. Przecież to jak z bicza trzasł, całe te wakacje. Tak jakby między palcami, tak błyskawicznie. Nie to, że nie chcę. Tylko trochę więcej automobilizacji. Odrobinkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz