wtorek, 7 czerwca 2011

Usiądźmy gdzieś i porozmawiajmy...

... o tym co jest tutaj najważniejsze.
Nie chodzi mi o narkotyki, chlanie czy seks
To nie są rzeczy święte.

Jazda. Jazda na, kurwa, maxa. To nie to, że nie chcesz wcale rozmawiać, że mam burdel w głowie, że właśnie Międzynarodowy Dzień Pocałunku przełamuje się z Międzynarodowym Dniem Seksu. A ja mam wrażenie jakby Nas nie było. Tak po prawdzie, właściwie, to Nas nigdy nie było, przynajmniej nie w jakiejś tam skondensowanej formie. Bo przecież:

Seks to nie żaden związek. Oni nie są razem, lecz zwyczajnie cudzołożą i pławią się w ekstatycznej rozwiązłości. Śmieją się przy tym, a spazmy obłędu wykrzywiają ich ciała w kształty tak obcych nam geometrii, że gdybyśmy ich widzieli, nieznośne traumy nawiedzałyby nas po wsze czasy.

Niemniej jednak, jednak. A teraz nagle, jesteś taki cholernie dorosły. Mnie już jest wystarczająco ciężko z tym, że opierdalanie się przez 3 miesiące, musi skutkować nadrobieniem wszystkiego w 3 noce. Tak, jestem wykończona i tak, mam dosyć. Co nie zmienia faktu, że nie rozumiem, dlaczego nie możemy wypić razem kawy o 6.30 rano, nawet jeśli byłaby to moja piąta kawa w ciągu nocy. Tym bardziej, że tak czy siak ją wypije. Z Tobą, czy bez Ciebie. Whatever. Staram się mimo wszystko, jakoś to kurwa godzić, wprowadzać chociażby iluzję optymizmu. Cieszyć się słońcem i robić głupoty. Nie w sensie idiotycznych czynności, tylko tych małych, infantylnych, przynoszących tyle radości głupstewek. I staram się być. To przede wszystkim.

Ale to trochę tak, jakby przebiec przez ruchliwą ulicę na czerwonym świetle z czapką zsuniętą na oczy. Może się udać. Ale nie musi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz