czwartek, 23 sierpnia 2012

Being as in love with you as I am.

Kolejna taka sama, spalona noc pod gwiazdami. Kolejne kieliszki wódki, pomagające nie myśleć jedynie przez krótki błogostan upojenia, a tak naprawdę wzmagające myślenie jak jasna cholera. Kolejny trójkątny meeting, z dodatkowym elementem usiłującym dążyć do, cholernie jednak nieforemnego prostokąta. I może ten właśnie element sprawił, że nie zdołałam do końca zmiażdżyć się w swoich własnych wyrzutach i rozterkach, pomiędzy młotem a kowadłem ich cholernie nieudanego związku. To już nawet nie tak, że chciałabym być na jej miejscu. Szczerze mówiąc, to ja jej nawet nieco współczuję, a im dłużej na to patrzę, tym bardziej oddalają się wszelkie początkowe wizje porywania przed ołtarz ze względów nadmiernej zajebistości. To nie, to nic z tych rzeczy. Ale tak się akurat składa, że czysto fizycznie, jesteś cholernie w moim typie. Tak bardzo cholernie, że jeśli wyczuję choćby najmniejszy powiew zainteresowania, jeśli, nie daj Panie!, na dodatek ciągle dolewasz mi wódki, nie wiadomo w sumie - dla odwagi, czy utraty zmysłów - to będę Cię kokietowała, nawet jakoś z głębi siebie, niezależnie od tego, czy świadomie tego chcę, czy nie. Poza tym, radzisz sobie doskonale i bez mojego zainteresowania. Tak doskonale, że mogę Ci tłuc do tego, łysiejącego nieco, acz nadal wspaniałego łba, jak bardzo jesteś jebnięty, a i tak pierwszą moją myślą jest to, że masz takie zajebiste usta. Takie miękkie, jakkolwiek harlequin'owo to nie zabrzmi, delikatne, idealne. Nie wiem, czy to kwestia adrenaliny, buńczucznego udowadniania możliwości, próby wywołania zazdrości, czy najzwyczajniejszej w świecie głupoty. Nie wiem jak wielkim trzeba być debilem, jakimi pobudkami trzeba się kierować, żeby próbować mnie pocałować przy swojej własnej dziewczynie i tuzinie jej wielebnych gości. Naprawdę, kurwa, nie wiem.
A wracając do nocy i gwiazd, to już druga spadająca gwiazda w ciągu ostatnich trzech dni. I dopiero dziś, po kilku kolejkach czterdziestoprocentowego eliksiru prawdy, zdałam sobie sprawę, że życzenia, a raczej życzenie, wyrzucam z siebie mechanicznie. Taki marzeniowy odruch Pawłowa. Zawsze kończy się tym, od kilkunastu miesięcy, kilku lat właściwie, że chciałabym, żebyś to był Ty. I w gruncie rzeczy, to nieco smutne, kiedy nagle dochodzi do Ciebie, że to jakaś tam forma przyzwyczajenia. Wygodne, wyklepane na pamięć zdanie na okoliczność pogrzebu perseidy, która ponoć jest w stanie Ci je spełnić. Istnieje również teoria, a jakże, praktykowana przez tych wszystkich cholernych racjonalistów i cyników, głosząca iż kiedy wypowiadasz życzenie przy spadającej gwieździe, jest ono dokładnie takie samo jak ona: martwe. Martwe i spadające z kosmiczną prędkością, by w ciągu kilku sekund rozpierdolić się o ścianę atmosfery i zamienić w kupę antymaterii. Niemniej jednak, zdając sobie sprawę z całej bezsensowności sytuacji i czynności, odruchowo wypowiadam magiczne trzy słowa, niemalże zaciskając w myślach kciuki, bo może tym razem się uda. Nieważne, czy tak naprawdę tego chcesz.
I znowu jest środek nocy, znowu jestem nostalgiczno-romantycznie-przyjebana, ale na litość!, ja naprawdę lubię ten stan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz