piątek, 23 listopada 2012

Sleepyhead

They couldn't think of something to say the day you burst.

a wybucham ostatnio nadspodziewanie często. Historia zatoczyła koło, jest prawie tak jak na pierwszym roku, wszystko oczywiście na przestrzeni mojej głowy i tego co w niej (to wcale nie ma sensu), bo okoliczności są przecież zupełnie inne. Jestem jak Hades, ten rysunkowy, disnejowski Hades z mojego ulubionego gifa. Błękitne, czerwone i tak w kółko. Spokój, wkurwienie, radość i znowu wkurwienie. Bez schematu, bez sensu, bez powodu. 
I czuję się tak, jakbym była dosłownie pół kroku, krok najdalej, od spełnienia wszystkich moich marzeń i jest tak zajebiście!
I nagle dostaję skurczu w łydce i skręcam sobie kostkę. I znowu wszystko strzela chuj, znowu chciałabym się beznamiętnie najebać, bo jest tak, że nawet najwięksi optymiści w tych dniach potrzebują czegoś żeby zapomnieć. Odmóżdżyć się, wyłączyć, zgasić to co skwierczy w środku. Pstryk. 
Damn, girl. 
Wiem, że tego nie potrzebuję tak naprawdę, że to chwila tylko, november strikes back i cała ta otoczka. Żeby było bardziej poetycko, polecimy teraz ze Staffem, bo zawsze ten jego wiersz wydawał mi się najodpowiedniejszy na takie chwile, by nie rzec - too obvious. Bo i tak też właśnie się czuję, jak dość (może nawet za bardzo) pełnoletni człowiek w końcu listopada (najchujowszy miesiąc w roku, amen.). 
I te wszystkie smutne, ale jakże prawdziwe!, teksty smutnych piosenek i te wszystkie książki o skretyniałym do cna polskim społeczeństwie napisane przez tych wszystkich zgorzkniałych (i może nawet równie skretyniałych) mężczyzn po 30tce i wreszcie na końcu ten cholerny skurcz w łydce. Niby można z nim iść, czołgać się nawet, powoli, byle do celu, ale to zajmuje dużo więcej czasu.
A akurat jeśli chodzi o marzenia, zrobiłam się ostatnio szaleńczo niecierpliwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz