sobota, 6 października 2012

Jesień uniesień.

 Because maybe, you're gonna be the one that saves me.

Może się tak zdarzyć. Pierwszy październikowy weekend, pierwszy dzień w nowej pracy, pierwszy dzień normalnego funkcjonowania po prawie tygodniowej rekonwalescencji. Automat. Magisterka pasie się dalej, nawet pomimo faktu iż w głowie mi już wyją trąby jerychońskie, że czas najwyższy się za to zabrać. Matko Bosko Tragiczno.
Spostrzeżenie ogólne No. 1. nienawidzę ludzi. nienawidzę powolnych, bezmózgich lam pełznących po ulicach ślimaczym tempem. Generalnie niewiele mnie obchodzi, że jest sobota, że świeci słońce, że ktoś sobie na spacer wyszedł, albo na ploteczki. I że musi to robić akurat na środku mostu, chodnika, ulicy. Litości, ja tu przecież zapierdalam. Mnie się wiecznie wszędzie śpieszy, zawsze jestem 3 minuty za późno, zawsze w biegu, ale zawsze wszystko przez nich. Bo przecież ja sama idealnie dla siebie opracowuję czas potrzebny na wykonanie wszystkiego i dopóki jakaś lama mi się nie wpierdoli to się wyrabiam. A że niestety nie jestem w stanie ich wyeliminować, znowu przechodzę nad tym do porządku dziennego.
Z cyklu sensacje miesiąca i jak sobie z tym radzić: co robić kiedy okazuje się, że Twój so-called ex-partner jest psychopatą.
Pewnie, myślcie sobie dalej, każdy były to psychopata. Z tych czy innych względów. Otóż nie. Tu sytuacja ma się znacznie poważniej. A wygląda to tak, że ostatni raz widzieliście się na Woodstocku, gdzie wszystkie wewnętrzne podszepty zwane intuicją lub instynktem samozachowawczym darły się wniebogłosy spierdalaj od niego jak najdalej. Oczywiście wypełniałaś ich wolę bez mrugnięcia okiem na tyle na ile było to możliwe wziąwszy pod uwagę fakt, że jak się przypałętał do twojego obozu tak nie chciał sobie pójść. Przeżywszy być może tylko dzięki temu, pojechałaś do domu, zniesmaczona jego idiotycznym i przerażającym zachowaniem poplułaś trochę jadem, zjebałaś go wirtualnie, że nic między wami nie było, może poza kilkoma nad-interpretowanymi emocjami, a potem cisza. I nagle dowiadujesz się, że szanowny pan resztę wakacji spędził w klinice neuro-psychiatrycznej, rozmawiając z duchami i potykając się o dziury w czasoprzestrzeni. A po kilku tygodniach takiego urlopu smutni panowie w białych kitlach zdiagnozowali u niego schizofrenię paranoidalną. Ba dum tsss. True story.
Reakcja pierwotna: opowiadasz o tym swojej współlokatorce w ramach nowinek do popołudniowej kawy. Biedaczka przejętym głosem pyta: O Boże, biedactwo, i co ja mam Ci teraz powiedzieć? na co Ty wybuchasz śmiechem i niemal wyjąc odpowiadasz: Co masz mi powiedzieć? Kurwa, nic mi nie musisz mówić! Mam z tego taką bekę, że ledwo wytrzymuję! Mwahahaha!
Reakcja wtórna: myślisz nad tym i myślisz. Przeglądasz wszystkie portale psychiatryczne, idziesz do biblioteki, analizujesz symptomy, trochę nawet współczujesz, bo to w zasadzie przejebane do końca życia. Oczywiście przy okazji nie omieszkasz dziękować Panu Bozi, wszystkim świętym, a szczególnie świętemu Walentemu (patron zakochanych i wszelkich innych pierdolniętych) za to, że kiedy bawiłaś się w te pseudo amory, nie zostałaś podczas którejś nocy posiekana i przerobiona na karmę dla kotów, albo figurki z podobiznami Eris i Buddy.
I tym optymistycznym akcentem zakończymy dzisiejszy wieczór.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz