czwartek, 8 marca 2012

Z pierwszego zmyślenia.

Ludzie nie piszą pamiętników dla siebie. 
Piszą je dla innych, jako tajemnicę, 
której nie chcą nikomu wyjawić, 
ale pragną by wszyscy ją znali.

to tak patetycznie, gwoli wstępu, w razie gdyby ktoś nie wiedział po co to wszystko.
Dzień kobiet, śmieszne święto. Fiesta wszelkiego rodzaju feministek i nadzieja dla tych na co dzień niedocenianych. Relikt komunistycznej przeszłości naszego cudownego kraju, chociaż przez te kilkadziesiąt lat dużo się zmieniło. W dzisiejszych czasach, kobiety takie jak ja, czyli dwudziestokilkuletni przekrój dwóch wyżej wspomnianych typów, same kupują sobie rajstopy korzystając z okazyjnych przecen, a czerwone goździki otrzymują mms-em. Czasem rajstopy, bo że to metafora to chyba tłumaczyć nie muszę, zastępuje się innymi, wyhaczonymi na promocji bzdetami. Ale przecież nie o tym być miało. Miało być może trochę o truskawkach wielkości połowy mojej dłoni, których cztery sztuki składają się na ćwierć kilo (viva la fiesta!), o śniegu z deszczem, psychosomatycznych objawach wypalenia zawodowego i komplikacjach w związku z polsko-ukraińskim mariażem (i nie mam tu bynajmniej na myśli nieszczęsnego Euro 2012). 
Więc może na początek o tych truskawkach, plastikowych, hiszpańskich truskawkach, przed którymi konsekwentnie rok po roku uciekałam, a których urok skusił mnie dopiero w związku z nie do końca zdiagnozowanymi zachciankami. Całkiem realna obawa, że prędzej zdarzy się kataklizm niż doczekam z tym do maja zmusiła mnie w końcu do zmiany nawyków konsumenckich, aczkolwiek nadal uważam, że to farbowany plastik. Śnieg z deszczem pojawił się zaś niemal symultanicznie wraz z podjęciem decyzji o wyjściu do sklepu po tenże plastik, co dodatkowo tylko utwierdziło mnie w męczeńskim charakterze misji. Myśli zaś o deszczu, zgoła pesymistyczne, nasunęły mi ciągiem skojarzeń myśli o pracy i znów się odezwał wewnętrzny wyjec, że on już ma dość i że Ty też masz dość, więc po co to wszystko, że niedługo poprzegryzam im tętnice szyjne a z oczu zrobię piłki do ping-ponga. Staram się nad nim panować, naprawdę, a w głębi duszy modlę się codziennie by w końcu wyjebali moją menadżerkę, bo może wtedy wszystko to nabierze sensu. 
Co się zaś tyczy komplikacji o podłożu lekko narodowościowym, rany boskie jestem kioskiem. A on jest durniem. Jest tak durnym durniem, że zaiste tylko ja mogłabym kogoś tak durnego chcieć mieć. Zamążpójść znaczy się raczej nie, ale chociaż może jakieś badania terenowe nad ukraińskim seksem w rytmie bałałajki. Ale on, on jest jakby się z syberyjskiej choinki urwał, jakby go z lasów tajgi wypuścili, czy kij wie skąd i ja wiem, że to właśnie ta egzotyka i ten lekko niedojebany look tworzy ten cały feromonowy koktajl sprawiający, że mogłabym polubić dźwięki bałałajki, ja to wszystko wiem. Ale nawijanie mnie na kłębek bezczelnych wgapień a potem puszczanie nitki, żebym kręciła się w kółko i obijała o ściany niedopowiedzeń jest co najmniej nie fair. Durniu.
Chciałam jeszcze coś wspomnieć o guście, o gustach ogólnie szeroko pojętych, ale to jest długi temat, na osobny elaborat. Zakończę więc tylko parafrazą znanego sloganu znalezioną na uczelni:
Sex, drugs & hugs. 
!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz