środa, 21 grudnia 2011

Let it snow now!

nareszcie. nareszcie minimalny, delikatny jeszcze, ale śnieg. Po takim długim czasie wyczekiwania nawet trawniki posypane śnieżnym cukrem pudrem cieszą jak sam skurwysyn. ;)
No i dom. dom już na Święta, bo tygodniowy urlop chorobowy, bo gardło i płuca jak poniżej nadal.
Dużo książek, pomarańcze, goździki, pierniczki, och Boże, ależ mi słodko. Znowu flashbacki, filmowe, królewna w domowych pieleszach, idealna młoda narzeczona, studentka z Harvardu, kominek, skarpeta i kordonek do koronek. same shit.  
Jednocześnie, irracjonalne oczywiście, poczucie winy i znowu tego, że jest ciągle dalej i dalej. Że te wszystkie spotkania, smsy, uśmiechy, imprezy to bardziej na siłę. Znowu? Powtórka z hordy? Nieeee. Przecież wiem, że nie zrobiłam nic, a jednak tak jakby to "dalej" było oznaką ogólnej dezaprobaty i braku towarzyskiej łaski na te Święta. Oczywiście w momentach racjonalnej oceny sytuacji wiem, że przesadzam, że jak się łamie i wyjebuje to złamać do końca i poskładać na nowo. Co nie zmienia faktu, że na ogół bez tego czuję się jak dziecko we mgle. Niby idzie, ale za chuj nie wiadomo gdzie i po co.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz