piątek, 30 grudnia 2011

Nie denerwuj mnie.

tak na wszelki wypadek.

miałam nie pisać, bo znowu jeszcze czwartek, ale przegapiłam północ. nie mogę się jednak powstrzymać, bo gwiazdy takie piękne, niemalże jak szykująca się playlista nasenna. (inspired.) 
a przed tym jeszcze, do tych gwiazd właśnie i owocowych papierosów:
urzekające. nawet bardzo, tyle, że bardziej w sensie ogólnym, niż w konkretnych przypadkach. tak mi towarzyszy już od liceum i tym razem, nie inaczej, choć jak wspomniałam, bez konkretnych związków przyczynowych.
I zostało mi 5h snu, więc playlista musi być naprawdę dobra, tak by zrekompensować niejako braki godzinowe. Przydałoby się jeszcze kadzidełko jakieś, ale akurat nie ma. (akurat!)
no i żeby jutro wszystko poszło tak jak ma pójść. proszę.
Panie Boże, Pani Boziu i wszyscy inni święci.
Amen.

środa, 21 grudnia 2011

Let it snow now!

nareszcie. nareszcie minimalny, delikatny jeszcze, ale śnieg. Po takim długim czasie wyczekiwania nawet trawniki posypane śnieżnym cukrem pudrem cieszą jak sam skurwysyn. ;)
No i dom. dom już na Święta, bo tygodniowy urlop chorobowy, bo gardło i płuca jak poniżej nadal.
Dużo książek, pomarańcze, goździki, pierniczki, och Boże, ależ mi słodko. Znowu flashbacki, filmowe, królewna w domowych pieleszach, idealna młoda narzeczona, studentka z Harvardu, kominek, skarpeta i kordonek do koronek. same shit.  
Jednocześnie, irracjonalne oczywiście, poczucie winy i znowu tego, że jest ciągle dalej i dalej. Że te wszystkie spotkania, smsy, uśmiechy, imprezy to bardziej na siłę. Znowu? Powtórka z hordy? Nieeee. Przecież wiem, że nie zrobiłam nic, a jednak tak jakby to "dalej" było oznaką ogólnej dezaprobaty i braku towarzyskiej łaski na te Święta. Oczywiście w momentach racjonalnej oceny sytuacji wiem, że przesadzam, że jak się łamie i wyjebuje to złamać do końca i poskładać na nowo. Co nie zmienia faktu, że na ogół bez tego czuję się jak dziecko we mgle. Niby idzie, ale za chuj nie wiadomo gdzie i po co.

niedziela, 18 grudnia 2011

Coraz bliżej Święta...

w zasadzie już za tydzień, a jakoś tak zwyczajnie. Ani śniegu, ani kolęd, ani Mariah Carey w centrach handlowych (po których co prawda nie chodzę, no ale jednak). Nie ma lampek na ulicach, choinek na skwerach i przede wszystkim raz jeszcze zapytam gdzie jest kurwa śnieg?!
w wyobraźni, tej wcześniejszej, okres przedświąteczny w stumostów był tak cholernie bajkowy, taki, kurwa piękny. Był śnieg, spacery, wieczory w kinie, aniołki, wata cukrowa, x, y, z i akordeon w tle. To tyle jeśli chodzi o cuda. Jest mróz, ból płuc, gołe ulice, anemiczne słońce, spalony olej na frytki i współlokator mordujący karpie na balkonie. I te biedne karpie to jak na razie jedyny, niekoniecznie najmilszy, objaw zbliżających się świąt. Jezuuuuu, dorosłość jest taka chujowa.
I'm so fucking disappointed.
a jeśli chodzi o tzw. ''Ducha Świąt'' to jak na razie wygląda tak:

wieczór. nie lubię świata jeszcze bardziej. jedna spalona fajka, nie chce mi się wychodzić na balkon. hektolitry herbaty z malinami i miętowa czekolada. Na dokładkę, na wszystko Milan Kundera. I Pianochocolate, bo dziś jakiekolwiek przekazy werbalne mogłyby mnie dobić.
W momencie najskrajniejszym rozważałam nawet wycieczkę na Wodociągową, bo mają muzykoterapię, ale w zasadzie to ja sobie sama tą muzykoterapię też robię, więc bez sensu wychodzić z domu i ludzi straszyć na zasadzie: Psze Pani, przyśnił mi się piękny sen i dostałam pierdolca.
cały dzień przejebany. I nadal potrzebuję masażu. Pomimo wszelkich przeciwwskazań

sobota, 17 grudnia 2011

Można?

można. jak się chce. jak się potrafi wymazać dwutorowość, jak się...
znowu Rah. znowu.
http://teksty.org/rahim,mozna-%28feat.lilu%29,tekst-piosenki
no kurwa właśnie.
a przy okazji dwie inne piosenki, dwie tak bardzo kontrastowe.
jest więc to:

It's simply as that
you shouldn't look back
and cry, cry for what's been misunderstood.
If you think it's tough
you don't wanna enough


i to:

Não pare de sonhar porque essa não é mais
Quebra-se a sua vida, até chegar sóbrio
Não pare de sonhar porque essa não é mais
Meu amigo.


jest jeszcze prawie brak głosu i permanentne wyplucie płuc. (ale nakurwiam te mentolowe fajki, bo są taaakie dobre!) 
boli mnie ciało. boli tak bardzo, że jeśli do północy nie zostanę wymasowana to ocipieję. mogę się też czymś dobić, co jest jakoś bardziej prawdopodobnym wyjściem, łatwiejszym w osiągnięciu. ^^ oh babe!
poza tym, rozpierdalam kasę jak głupia. (spend it! spend it all bitch!)
no i generalnie to chuj.

ja to widzę wierz mi, że idzie.
czuję surrealizm.

piątek, 16 grudnia 2011

Niech sączy się serotonina.

Król Rahim na piedestale niezmiennie. Po każdej podróży po amplitudzie znajduję kolejne sensy i znaczenia, i rany, jak on rymuje! ^^
zapętlam i zapętlam i powstrzymać się nie mogę. i herbata z cytryną, na chwilowy brak głosu idealna. tak właśnie, kocham moje małe auschwitz zapewniające mi pranie mózgu, poziomkowo słodkich skurwo-chłopców i to, że komunikacja werbalna padła, bo gardło umarło.
ale tutaj właśnie recepta w słowach zawarta. Rahimowa Napinka, amplituda, pętla raz jeszcze i wróci najlepsze.

czwartek, 15 grudnia 2011

Never again.

nie to, że w ogóle, ale nie z nimi, nie tak, nie tyle. Dysonans poznawczy w pewnym sensie. To nie są ludzie dla mnie, to nie są nawet ludzie z którymi powinno się pić wódkę, mówić szczerze i dużo i bawić się tak właśnie. Wiesz, praca to praca, a sprawy balang zostawmy wypróbowanemu towarzystwu, bo już, znowu, za nimi tęsknię. A chuj z całym tym call centrowskim modelem szczerych kumpli. Ogólnie dzień dobry i zwiększona do maksa sensoryczność. Żel pod prysznic jeszcze nigdy tak pięknie nie pachniał zieloną herbatą, a muzyka w słuchawkach nie była tak pięknie podzielona na nuty. Ogólnie dobrze jeździ się autobusami pod symfonię z Augusta Rusha. A potem w pracy, jakkolwiek dziwnie by nie było, wyrobiłam target i wypierdoliłam, pracuj minimalnie, żeby nie cyckali. O to. W międzyczasie znalazłam w ogródku pół paczki mentolowych L&M-ów, to zawsze jakieś pocieszające.

a teraz przedstawiam państwu - Król Rahim Przenajlepszy i jego mistrzowska poezja.
nie będę spamować całym tekstem - bierzcie i słuchajcie, poza tym jakiś dobry człowiek umieścił tekst pod filmem także enjoy w pełni!

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Sense, where have you gone?

z tych wszystkich znaczeń najbliższy mi teraz jest chyba "rozsądek", w każdym razie bardziej niż sens jako taki.
chociaż tak właściwie wyrzuty sumienia pojawiają się tylko i wyłącznie w kontekście społeczno-towarzyskim, a to akurat to miejsce którym przejmować należy się najmniej.
bo skoro nawet te wielkie wyspy sińców na nogach wywołują uśmiech przez skojarzenie, ergo wspomnienia pozytywne.
no dobra, w zasadzie trochę przegięłam, ale też w życiu nie zrobiłabym czegoś tak, hmm, 'spektakularnego', a na pewno nie tak od razu, nie otwarcie, gdybym nie miała przyzwolenia. Świadomego, głośnego, czy też po prostu subtelnie wyczuwalnego w aurze, ale jednak przyzwolenia. Dużo dała też kwestia stosunku krwi do alkoholu, a co za tym idzie chcę do powinnam.
w każdym razie, obyło się bez większych tragedii, przypałów i deklaracji, chyba, że za deklaracje uznaje się gesty, spojrzenia i wszelkie aspekty behawioralne. Ale jeśli, to wyszły one z obu stron niejako symultanicznie. Aż tak najebana nie byłam, żeby mieć problemy z interpretacją.
Ogólnie tylko jawi się właśnie jako słabość, jako przegrana rozważnej z romantyczną, co jak wiadomo, z gruntu uważane jest za poniżające zważywszy na okoliczności.
I gdzieś coś z głębi się wybija o love under will, przebłysk jakby, chociaż też ni chuja nie wiem co moje wnętrze chce mi w ten sposób przekazać.




zakochałam się. taka bardziej kolorowa fairytale of my life.

niedziela, 11 grudnia 2011

Zdarzyło się wczoraj.

a dinozaury nie umarły to raz.

prywatni królowie hip hopu w słuchawkach, bo akurat dziś wieczór wzięłam się za spisywanie ostatnich 48h, które z powodzeniem mogłyby wystarczyć na tydzień.
ale nie, jednak nie. dokończę jutro, bo rozdrobniłam się w dopasowywaniu szczegółów i klimat się ulotnił, poza tym, jest już za piętnaście druga w nocy.
wiszące posty i spadające gwiazdy.

wtorek, 6 grudnia 2011

Pieprzę Cię Miasto.

z bardzo dużych liter.

qoute of the day:
You don't have a soul. You are a soul. You have a body.
tak właśnie.

parafrazując klasyki rockowe: idioci otaczają mnie. Mili ludzie, nie powiem, że nie, ale idioci. Profil studiów wskazywać by mógł na odrobinę chociaż intelektu, ogarnięcia w świecie, wiedzy podstawowej, ale nie. Nie bo po co. I to jest aż przykre, serio.
A włóczka nadal leży odłogiem. Prokrastynacja w uprawianiu kreatywnego hobby to już naprawdę przesada, więc Make that scarf, or die tryin'.
oh my!

niedziela, 4 grudnia 2011

Zwierzę bez nogi.

Pan Ef. oczywiście.
i grudzień, nieśnieżny, niespieszny, z niekończącą się mżawką w tle.
Odpoczywam. Czytam więcej niż ostatnio, nie mam za to ochoty jakoś na wełnę i oczka, tak jakbym z góry przeczuwała fiasko projektu (again!). Ale to chwilowe, chcieć to móc, więc czekam aż mi się zachce.
Zmiana pór roku, czyli w cyklu rocznym znowu chce mi się oderwać. Pójść, odkryć, poznać, a jednocześnie wyłączyć się, poluzować smycz i sznurowadła, odbiec. Nie na zawsze, na czas jakiś, wrócić bogatszą we wszystko, bo przecież. Znowu mi się śniło, że rzygałam stagnacją.
Jednocześnie pasjanse jednoznacznie wskazują na to, że już wkrótce dostanę to, co miałam otrzymać już dawno. Pasjanse robione oczywiście z totalnego braku kreatywniejszego zajęcia, więc w zasadzie nie wiadomo czy warto w to pokładać, nawet nie nadzieję, ale choćby ułamek uwagi przedsennej. A niech się dzieje w zasadzie co chce. W tym aspekcie. A całą resztę extremely under control.

A w tle nadal hrabia Ef. co się składa z wody, tłuszczu i wad. I ja się z nim składam z wad w kwadrat.