niedziela, 29 stycznia 2012

All you need is miłość

nic, co dobre, nie może trwać wiecznie. no nie ma takiej możliwości.
a przynajmniej tak wynika z moich obserwacji.
nie chcę, naprawdę nie chcę tak myśleć, ale wszystko układa się tak, jakby wraz z powrotem do pracy rzeczywistość zaczynała się jebać. Zupełnie jakby to zatęchłe, wypełnione maniackimi krzykami sprzedażowymi call centrowe wnętrze wytwarzało jakąś złą aurę, którą na dodatek przesiąkam na wskroś.
Znowu tracę wiarę, spokój i pewność, znowu się sypie, a raczej może przesypuje i poza tą jedną teorią nie mam pomysłu na to dlaczego. No może jeszcze, że za bardzo chciałam, albo to, że w gruncie rzeczy ludzie to chuje, interesowne chuje. Albo wszystko sprowadza się do punktu pierwszego i tego, że czuję się cholernie insecure i dlatego właśnie wszyscy powinni czuwać przy mnie z uśmiechem i niskokaloryczną czekoladą. (i znowu wdziera się kolejne pesymistyczne spostrzeżenie podważające z miejsca moją teorię o wmawianiu sobie wszystkiego, ale zanim zdążę je zwerbalizować mam już tysiąc kontrargumentów ukazujących, że może jednak przesadzam.) what the fuck is on my mind?!
a w dodatku:
jest mróz, nie ma śniegu (a tak było kurwa pięknie wtedy we wtorek, tak cholernie blisko ideału, tak jakby się wizje ziszczały!), jest konieczność, nie ma chęci, jest wykrzywiony kubek z wykrzywionym ryjem, niedopałki kadzidełek i całe sterty niepotrzebnej makulatury. bałagan na biurku zrobił się sam. jakoś tak w trakcie mojej nieobecności. tylko gdzie ja, kurwa, wtedy byłam? jebana entropia.
a miało być in plus. bo dzisiaj naprawdę lubię siebie i swoje wszystko.
ale jeszcze muszę na koniec zacytować Gretkowską, znaną, może oklepaną, ale tak bardzo prawdziwą, gdy się o tym pomyśli. Otóż:
Chuj w erekcji to jedyny pion moralny faceta.
dziękuję, dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz