środa, 4 stycznia 2012

Shake it out.

dawno już miałam wziąć się za to, ale tak się opierdalam, że nie mam nawet czasu ubrać myśli w słowa.
teraz też niejako zdania z przymusu, bo już 5 stycznia prawie, więc w końcu trzeba by było. (szkoda, że do egzaminów nie mam takiego podejścia, no ale.)

nowy rok, łał, że niby przełomowo. Patrząc na licznik postów z boku, wszystko to, co było, oddzielone grubą krechą. Jakby się uprzeć nawet symboliczne.

a przed tym wszystkim przecież jeszcze Sylwester. Nie wiem czy w pełni mogę napisać, że najlepszy sylwester ever, ale na pewno one of the best. Taki normalny, nieodlotowy sylwester, taki, jakiego chciałam (potrzebowałam) na zakończenie tego roku. Taki z twisterem i sałatką owocową, z wódką, karaoke i całowaniem nad ranem, odmładzający, uspokajający sylwester po śląsku. (a piszesz to tak, jakbyś nie wiadomo jakie tragedie wcześniej przechodziła.
Ale może coś w tym jest. Przynajmniej z punktu widzenia komfortu psychicznego.)

cud - miód i kolorowe gwiazdy.

- Córuś, przeżyłaś picie z górnikami!
- Ja, przeżyłach... dyć na ślunsku najlepij! <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz