wtorek, 15 maja 2012

Stand your ground.

dobry tekst w zasadzie. byle by na dobre poszedł tylko, bo nie zawsze transgresja musi oznaczać coś pozytywnego.
dobry film w zasadzie również. Trochę za dużo momentów kiedy ręce same uciekają do oczu, no i rośnie adrenalina. Rośnie tak, że sama byś go zabiła. Co z tego, że nie umiesz nawet porządnie z liścia przypierdolić. Co z tego. Zabiłabyś skurwego syna recydywistę gołymi rękoma bo Ci leje mentalnego ziomka. A taki dobry chłopak z niego.
Chodźmy na papierosa. Ta jest, puszczaj adrenalinę z dymem, tak najbezpieczniej. 
I ojezu, jak mnie strasznie boli ręka. Lewa co prawda, więc używana mniej, ale nie na tyle mniej, żeby ją totalnie z użytku wykluczyć. No jak ja bym chociażby pisała te bzdury, co je piszę właśnie? Pięcioma palcami? Całą, kurwa, noc? A boli ten nadgarstek tak cholernie, że zemdleć idzie, że zdaje się jakby krwi w żyłach brakowało. Nie uderzałaś może pięściami w ścianę ostatnio? Nie... ale nie mogę Ci tego obiecać. Niby dobrze, ale nie wie nikt co się tej sobotniej nocy zdarzyć mogło. Och, a w głośnikach pan Krzyś śpiewa, że to nie zdarza się nam. Dammit, he's so right. I muszę coś zrobić. Wyjechać, zmienić, przemalować, przestawić. Zrobić, kurwa, cokolwiek, zanim dostanę pierdolca. Może na Śląsk pojechać, na dwa dni chociaż, poprawić sobie humor, poprawić stan ogólny. Bo muszę zostać zapewniona, bo jeśli sama sobie mówię, to nie ma w tym takiej siły przebicia. Nie to żebym sobie nie ufała, ale zawsze lepiej, jak się od kogoś usłyszy potwierdzenie.
I generalnie rzecz biorąc przerzuciłam się na naturalizm. Tak jak matka natura chciała, ze wszystkimi plusami i minusami, postanowiłam zakopać kosmetyczkę i zapomnieć o jej istnieniu. Nie wiem na jak długo, bo przecież doskonale wiem, gdzie ją schowałam, aczkolwiek jak na razie widać same plusy. Jest młodziej, jest lepiej, no i przede wszystkim mam gratisowe pół godziny rano i 10 minut wieczorem. Co z tego, że wykorzystane na sen. Wyspany człowiek to i malować się nie musi, żeby wyglądać. Seems legit.
Oczywiście wszystko to oznaczać może również, że słuchając tej cholernej Birdy przez trzy dni z rzędu nabawiłam się lekkiej depresji postępującej i że następnym krokiem będzie wytłumaczenie sobie, że po co komu wyprasowana spódnica. Że dres też brzmi okej, na każdą okazję. A potem przestanę myć włosy, bo po co katować je chemikaliami, skoro tak też się układają, nawet lepiej jeszcze i w ten sposób będę miała zaoszczędzone kolejne 2h w ciągu dnia, oczywiście na leżenie w łóżku. W konsekwencji przestanę wychodzić nawet do kibla, bo po co, a potem to już nawet książek w tym łóżku nie będę czytała i tak oto zacznie się moja Wielka Kaftanowa Przygoda z Prozakiem w tle. Histeryzuję, jasne, że histeryzuję. Jak na razie poza wszechobecnym melodramatem w powietrzu i wiecznie skwaszonym wyrazem twarzy nic się na dalsze postępy nie zanosi.
No i zmieniłam muzykę. Co prawda przeskoczyłam na Comę i CKOD, więc trochę jak z deszczu pod rynnę, niemniej jednak progres jest.
No i mam ładne nogi, a w piątek jadę do Wrocławia. Zawsze to jakieś zmiany, nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz