niedziela, 6 maja 2012

Surely do, baby doll.

I tym samym najdłuższy weekend w roku uznaję oficjalnie za zamknięty. Najdłuższy i najlepszy, bo zaiste było wspaniale. Poza drobnymi skokami emocjonalnymi oczywiście, ale tego uniknąć się w żaden sposób nie da.
Śródnocne spacery przy torach i psychiatryku (chociaż to akurat najmniej ulubiona część), gry karciane, sunshine session nad odrą i wspaniała noc z najbliższym księżycem ever. A na dodatek Gutek śpiewający, że nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości, i to jak po raz kolejny piosenka ta rozjebała mi system. Tyle scen, obrazów, teledysków całych, że życie to naprawdę cudowny film, a moja rola jest doprawdy oscarowa. Oczy szeroko zamknięte, tańce w deszczu i absolutnie piękna burza. Mother Nature loves us all.
Dużo, mnóstwo całe, blasku i to, że świat tak nagle wybuchł na zielono. Aż by się chciało na spacer ciągle iść. Definitywnie maj jest najlepszym miesiącem w roku.
I tak jak podejrzewałam, nieobecność chłopaka (nazwijmy go tak dla wygody i pewnych urojonych przyzwyczajeń awaryjnych) nie wpłynęła w sposób znaczący na przebieg imprezy. A może i nawet ułatwiła/polepszyła wszystko.
Generalnie thank you for the lovely evening/weekend, it was something I should never forget.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz