niedziela, 25 września 2011

The dog days are over...

... the dog days are oveeeeeeeeeer... !

prześlicznie prze-słoneczny weekend, tak, że się uśmiecha wszystko i do wszystkiego. I nawet mniej szkoda, że wyjść nie można, bo przy tym słońcu prosto w okno, nie da się nie cieszyć. Paląc sobie na balkonie znalazłam babie lato przewieszone między barierką a suszarką od prania. Ulotny, tęczowo-transparentny substytut szczęścia. Jest dobrze, bo ! :)

Things don't need to last forever to be perfect.

edit. at night.
M. kupił samochód, a jak wiadomo, żeby się lepiej samochodem jeździło, to trzeba takowy opić. Tak więc pomimo zastrzyków rozrzedzająco-hormonalnych opiłam jak należy. Skoro sam ratownik mówi, że nie szkodzi, to pewnie faktycznie nie. Jak na razie skłonna jestem przyznać mu rację. Absynt i Cola to zdecydowanie zajebiste zwieńczenie świetnego i tak dnia. I jeszcze Pretty Lights na dodatek i może później The American Dollar.
co by się spało lepiej. O, jaka ta wróżka jest zielona. I jakże optymistycznie nastraja do świata. Fantaziło się ubiegłej nocy, niezależnie od woli jakby. I na razie nie mam nic przeciwko, żeby tej nocy nastąpiła kontynuacja.
Ogólnie, odkąd sypiam z Ignasiem, jest lepiej, pełniej, głębiej i szczęśliwiej. ;)
01:05

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz