piątek, 30 września 2011

Blame it on September.

Sleepless night/sleepy day. Łańcuch przyczyn i skutków niejako. Pierwsze wyjście na powietrze od 10 dni. Awangarda w modzie - gips na koturnie. Na mokrej koturnie należałoby dodać, co jeszcze bardziej utrudnia poruszanie. Ale to już tylko do jutra. Koturen się utwardzi i powoli, powoli...
Eeee, takie złamanie, to damy radę! cudnie niebieskooki, pocieszający jeszcze lepiej lekarz.
Póki co 200 metrów pomiędzy szpitalem a uczelnią w iście olimpijskim tempie 25 minut. Ran, bicz, ran!  
zagubiona, kulawa Alicja w labiryntach instytutu politologii.
Alicja z oficjalnym prawem do nienawiści. och kurwa, to świetnie się składa, bo już się bałam, że nie wypada, czy coś.

kilka optymistycznych przemyśleń później.

To całe nienawidzenie, znaczy nadawanie prawa do nienawiści to w gruncie rzeczy prawie jak nadawanie obowiązku. Nadawanie obowiązku z czystego tchórzostwa w dodatku. Tak owszem, zjebałem. Spierdoliłem to koncertowo. I mnie nienawidzi. Świetnie, ma prawo, I'll deal with it. Bo przecież po co rozmawiać, wyjaśniać, babrać się w tym od początku. Tu nie ma moja droga nic do wyjaśniania. Jestem chujem, a Ty mnie sobie nienawidź ile i jak chcesz.
Dziękuję o wielki za pozwolenie. Tyle, że... to jest tak cholernie olewcze, że aż mi się znowu chce rzygać. zawsze, wszystko, kończy się mentalną bulimią.
*Nażarłaś się szczęścia, to teraz rzygaj.*
blarghhhh. 00:33

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz