niedziela, 18 września 2011

Gdyby kózka kwiecień plecień...

historia smutna wielce, o tym jak kończą rozlazłe rudzielce.

Zaczęło się po północy, gdy zgodnie z pierwszą zasadą rozlazłych&romantycznych szłam sobie spokojnie z ryżym łbem w chmurach. I pewnie na tym by się skończyło, gdyby nie dwupoziomowa podłoga. Zstąpiwszy na ślepo z jednego poziomu na drugi, skręciłam sobie kostkę. Pokulawszy do domu, odprowadzana przez dwóch kumpli, byłam w stanie powtarzać tylko, niczym mechaniczna męczennica, ja pierdolę, ale boli. In spite of that zanim zasnęłam zdążyłam jeszcze wypalić dwa papierosy i zrobić obchód całego domu. Po kilku godzinach snu, siłą rzeczy, musiała nastąpić próba wstania z łóżka. Próba prawie zakończona omdleniem, co nasunęło mi genialną myśl o tym, że noga na pewno jest zwichnięta. Bo przecież skręcenie aż tak nie boli.
Dwie sesje płaczu, krzyków rozpaczy i kilka wiązanek przekleństw później zadzwoniłam do brata, żeby zawiózł mnie na pogotowie, argumentując to niezaprzeczalnym twierdzeniem, że tak się przecież nie da żyć. Na szpitalnej izbie przyjęć gdzie w końcu trafiłam, przemiły pan ortopeda, po uprzednim zanalizowaniu zdjęcia rtg, zburzył moje wszystkie wcześniejsze domniemania twierdząc, że noga, moja droga Pani, jest złamana u szczytu kostki. Cokolwiek to znaczy. W każdym razie nie rozpisując się dalej, kuternoga siedzi sobie teraz zagipsowana po kolano z nogą na wyciągu zrobionym z połamanego krzesełka turystycznego.
I to by było na tyle w temacie dalszego zwiedzania miasta stumostów i całej reszty atrakcji. You're just gonna wait a minute my dear.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz