wtorek, 20 września 2011

A new way to say hooray.

z sardonicznym grymasem na twarzy.

czwarty dzień gipsu, nie odróżniam ich właściwie. Spanie, jedzenie, palenie, przeklinanie, spanie, jedzenie... i tak w kółko. W międzyczasie (tyle go jest, że...!) można śmiało zwiedzać i eksplorować nowe muzyczne horyzonty, lub wracać w kółko do tych kiedyś nie-do-końca odkrytych. Na dziś wieczór Shpongle. Serve chilled.

Kontrola ortopedyczna - bez przemieszczeń.
- Staje Pani na tej nodze? 
- Nie.
- To dobrze. I niech ręka boska broni! 

Znowu zaczynam powoli tęsknić za wszystkimi. Za całą nienormalnością, niemoralnością wręcz, suczerstwem i podtekstami. Za tym koktajlem z indywidualności z lekkim posmakiem hipsterstwa i listkami mięty na wierzchu.
I znowu jest tak, że zamykam oczy i się uśmiecham. I znowu jest tak, że to, co kiedyś marszczyło brwi, marszczyło nos i wykrzywiało wargi teraz doprowadza do śmiechu.
To te zastrzyki. One chyba jakieś hormonalne są. Miękczeję kurwa. I jest to błędna forma zamierzona całkowicie.

Nothing lasts... but nothing is lost.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz