wtorek, 1 listopada 2011

Listopad włazi do miast.

i jak do tej pory, Bogu dzięki, włazi razem z tonami złotych liści, ciepłym słońcem i bajkowo-złotym księżycem. Nie jest więc jeszcze tak najgorzej. Czterodniowy pobyt w domu, trochę odpoczynku i mnóstwo bibelotów z powrotem. Przy okazji dowiedziałam się, że Stu Mostów jest terminem wymyślonym i zarezerwowanym niejako również dla Wroclove. I co. Nie wywarło to jakiegoś większego wrażenia na mnie, bo moje stumostów jest tu właśnie. Notabene też nad Odrą.
I mam tu wszystko, czego trzeba. Zaczęłam czytać Nietzschego, maluję kolczyki w rastamańskie kolory i słucham akustycznej Alanis Morissette. Kupiłam sobie też perfumy sygnowane przez Playboya i znowu będę, kurwa, księżniczką. Chociaż właściwie nie jestem pewna czy kiedykolwiek przestałam nią być. Ot tylko, terminowa abdykacja, bez utraty praw do tronu.Come back, baby, come back.
Co do podświadomości, sny wyhamowały nieznacznie. Ostatniej nocy nic ponad standard. Wycieczki po Polsce, białe lamparty tulaśne jak domowe kizie i kolesie z mikro-penisami. Taka, ot, normalność wręcz.
A na koniec zagadka, wraz z rozwiązaniem, tak więc zero funu właściwie.

- Jak bardzo można się mijać w stutysięcznym mieście?
- Jak najbardziej.

i na razie się sprawdza. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz